sobota, 8 lutego 2014

It's a good day to have a good day

Mam depresję. Nie ogarniające uczucie przygnębienia, żalu, lęku przed przyszłością. Depresję. Nawrót smutku, który nie pozwala normalnie żyć. Który przepełnia do szpiku kości i powoli trawi ostatnie dobre myśli. Depresję, której nie pokona się słowem, ruchem czy pozytywnym dopingiem.

Mam depresję. I leczę się. Wierząc, że da się tego potwora pokonać.

Powroty są zawsze trudne. Pięć lat temu przeszłam pierwszy epizod zaburzeń afektywnych. Leczenie trwało półtora roku, zakończyło się dobrze. Trzy lata cieszyłam się życiem. Nie wszystko szło po mojej myśli, nie wszystko się udawało, ale byłam szczęśliwa, bo zawsze gdzieś widziałam tlące się światełko.

Od kilku tygodni stawałam się coraz słabsza, bezsilna. Jakby ktoś wysysał ze mnie całą radość. Jak Dementor. Płakałam. Ale płacz nie przynosił ulgi. Krzyczałam. Ale krzyk ranił bliskich. Uciekłam. W książki. Lecz obce historie potęgowały mój smutek.

Teraz jest trochę lepiej. Czuję się przytłumiona lekami. Ale spotykam się już ze znajomymi. Wychodzę z domu. Staram się uczyć. Walczę. To nie wstyd. I nie porażka. trzeba tylko poszukać pomocy.

5827_6f03