czwartek, 25 lipca 2013

Spontaniczne wybieganie, sala koncertowa i ból pośladków.

Daty już mi się zaczynają mylić.Czyli wakacje w pełni.

Ostatnie dni były bardzo intensywne. I pod względem biegowo - fitnessowym i pod względem towarzyskim. ;) We wtorek umówiłyśmy się z dziewczynami na fitness w parku. Miała być nas większa grupka, ale dzień wcześniej "pani kierowniczka" odwołała trening ze względu na badania lekarskie. Żadnej z nas nie było w poniedziałek (kolejny dowód na to, że trzeba być regularnym!), więc i o anulowaniu tego zwykłego - niezwykłego wydarzenia nie wiedziałyśmy. I przyszłyśmy. Plan podupadł. A właściwie został przeniesiony na dzisiaj. Ale wola walki i duch ćwiczeń nie upadła. Porzucając myśl o piwie (pojawiła się, a jakże?), poszłyśmy biegać. Powolutku, równym tempem, w miłym towarzystwie. Ponad 50 minut przyjemnego wysiłku. I w ten sposób zaliczyłam pierwszy popostanowieniowy bieg! Łatwiej będzie z kolejnymi. Tym bardziej, że już umówiłyśmy się na kolejny w przyszły wtorek.

Po biegu zabrałam się z A. do Gniazda. Na piwo. Tyle by było ze zdrowego trybu życia. Spotkanie okazało się być większym wydarzeniem, niż można było się spodziewać. Wręcz wieloosobowym. Niektórych nie widziałam dawno, dawno, więc było warto schować dumę do kieszeni i pójść do naszej "Concert Hall" w adidasach i dresiku.

A wczoraj? Działkowo. I trochę też fitnessowo. Pośladki czuję do teraz. Swoją drogą, miło wiedzieć, że je mam. ;)

Teraz dla odmiany czas na rower. W domu nudno. A wieczorkiem outdoor fitu. Ciekawe co z tego wyjdzie? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz