niedziela, 19 października 2014

W końcu słońce - pyszne lody - palestyńczyk nie żyd - czerwony krzyż - grzybki

Jesteśmy w Hiszpanii! Alicante przywitało nas słońcem. A dr Adel przepyszną paellą z kurczakiem i karczochami.

Po krótkim odpoczynku po męczącej podróży (pijani Polacy w samolocie mogą dać w kość) i przebraniu się w letnie ciuchy Adel zabrał nas na małą wycieczkę po mieście. Pokazał, gdzie warto iść, co warto zobaczyć, jak najłatwiej dojść na plażę i gdzie są najlepsze lody.*

Po dwóch godzinach nasz pan doktor wrócił do domu, a my postanowiłyśmy poświęcić popołudnie na zwiedzanie. Schodziłyśmy całe miasto. Od głównej alei palmowej, przez port, ulice zabudowane paskudnymi blokami z wielkiej płyty, po małe uliczki wypełnione kwiatami i poozdabiane ceramicznymi płytkami.

Po zmierzchu wdrapałyśmy się na górę zamkową, by spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Widoki były przepiękne, otaczały nas dźwięczne głosy cykad, podmuchy ciepłego powietrza wypełniały nozdrza, bajka.

W miasteczku znalazłyśmy przyjemny bar i zamówiłyśmy tapas** i cańę***. Za wakacje! ;)

* faktycznie były to najlepsze lody jakie jadłam, nie wiem nawet czy te włoskie mi aż tak smakowały
** dostałyśmy przepyszne smażone  rybki w panierce (podejrzewam, że były to sardynki)
*** po hiszpańsku piwo to cerveza, określenie cana, pinta - to określenia wielkości

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz