sobota, 6 lutego 2016

Planeta Singli

Pierwsza myśl "kolejna głupia polska komedia romantyczna, opierająca się na naiwnych kliszach i zawsze tej samej, przemaglowanej już przez wiele planów filmowych obsadzie". Ni przeczę, trochę w tym stwierdzeniu prawdy jest. Jest też jakaś iskierka prawdziwego inteligentnego, czasami slapstickowego humoru. I nie najgorzej zbudowana historia o samotnych ludziach szukających miłości (haha! coś dla mnie? :P). Dobra, nie tak samotnych. I nie tak szukających. Ale jest.

Dawno się tak nie śmiałam. Ba! Poryczałam się ze śmiechu podczas seansu, a to często się nie zdarza. Dla równowagi łza wzruszenia też została uroniona i skutecznie ukryta, oby! Całą tę huśtawkę nastrojów zwalę na moje babskie szalejące hormony, sami uznajcie czy słusznie.

Jak to w komediach romantycznych fabuła od początku zmierza w określonym kierunku. Jak zawsze się nie polubią, polubią, pokłócą, zatęsknią... każdy wie, jak to wygląda i (chyba) nikt nie ogląda takich filmów dla zaskoczenia. Mamy naiwną bohaterkę, bohatera, który przechodzi wewnętrzną przemianę, przyjaciół zmagających się ze swoimi problemami związkowymi, wredną szefową i całe tło nieszczęśliwych/szczęśliwych poszukiwaczy i znajdowaczy miłości.

Na pewno wyszukacie wiele podobieństw do zagranicznych produkcji. Mimo wszystko warto ten film zobaczyć. Odprężyć się i dać się ponieść lekkiej radości.

P.S. Co do randkowych perypetii, przerysowane (chociaż śmiem twierdzić, że nawet nie tak mocno), ale dają ogląd typów "mężczyzn", których można spotkać na takich portalach. Wierzcie mi lub nie, każdy jest inaczej dziwny. Ale dla równowagi my też jesteśmy pokręcone, nie wiem, czy nawet nie bardziej :P



Na koniec filmwebowa recenzja. Rzadko to robię, bo tak nieładnie, ale absolutnie się zgadzam z Panem Łukaszem i, co z przykrością muszę stwierdzić, nie umiem pisać aż tak ładnie.


Z innej planety
Łukasz Muszyński

Czego się spodziewać po filmie, którego pomysłodawczynią jest reżyserka "Code Blue", a producentami – były dyrektor festiwalu Nowe Horyzonty oraz krytyk z TVP Kultura? Bulwersującej psychodramy o pasterzu i jego kozach? Przełamującej dyskurs kontemplacji nad bezwładem percepcji? Pudło. "Planeta singli" to przedsięwzięcie skrajnie komercyjne: nafaszerowane gwiazdami, niestroniące od product placementu, zrobione z zamiarem ściągnięcia w walentynki do kin chmary zakochanych. Jednocześnie dzieło Mitji Okorna jest autentycznie zabawne, pełne wdzięku i dobrze zagrane. Na tle tak zwanej polskiej szkoły komedii romantycznej wydaje się więc filmem z innej planety.
Ona i on, niebo i grom. Ania (Agnieszka Więdłocha) jest nauczycielką muzyki w jednej z warszawskich podstawówek. Nosi się jak pensjonarka, nie może wyzwolić się spod wpływu zaborczej mamusi i bezskutecznie szuka miłości. Tomek to telewizyjny celebryta, trochę Gerard Butler z "Brzydkiej prawdy", a trochę Jim Henson. Sławę i pieniądze przyniósł mu wypełniony seksistowskim humorem talk show z kukiełkami. Jak nietrudno się domyślić, pierwsze spotkanie bohaterów nie skończy się eksplozją zmysłów i motylkami w brzuchu. Podczas drugiego Tomek złoży Ani ofertę. Ona będzie chodzić na randki z facetami poznanymi dzięki tytułowej aplikacji internetowej, później on – zainspirowany jej relacjami z tych towarzysko-sercowych katastrof – stworzy skecze do programu. W ramach wynagrodzenia prowadzone przez dziewczynę kółko muzyczne otrzyma nowy fortepian. Początkowo biznesowy układ funkcjonuje bez zarzutów. Wszystko zmieni się, gdy w trakcie jednej z randek Ania spotka mężczyznę, dla którego skłonna byłaby przenieść się z planety singli na planetę małżeństw. 

Twórcy filmu nie próbują wymyślić na nowo prochu. Miłośnicy gatunku z łatwością dostrzegą, że scenariusz pozszywano ze skrawków "Masz wiadomość", "Kocha, lubi, szanuje", "Kobiety pragną bardziej", "To właśnie miłość" czy wspomnianej już "Brzydkiej prawdy". Siłą "Planety singli" nie jest jednak oryginalność, lecz umiejętna gra znaczonymi kartami. Aby uwierzyć w historię, nie trzeba za często wyłączać zwojów mózgowych, zaś dowcip słowny i sytuacyjny nigdy nie powoduje, że chcemy ze wstydu schować się pod fotelem. Choć Więdłosze i Stuhrowi przydałoby się więcej wspólnych scen, aby uwiarygodnić rodzące się między ich postaciami uczucie, razem stanowią czarujący ekranowy duet. Jeszcze lepiej wypada drugi plan: Weronika Książkiewicz jako chimeryczna "psycholożka włosów", Tomasz Karolak w roli jej zazdrosnego męża oraz Piotr Głowacki wcielający się w troskliwego przyjaciela głównego bohatera. Jeśli nadal nie chcecie dać wiary, że "Planeta singli" wywodzi się ze szlachetniejszej tradycji niż filmy konkurencji, policzcie, w ilu rodzimych kom-romach znalazły się piosenki Anawy albo mrugnięcia okiem do fanów kultowego "Do widzenia, do jutra". No właśnie.

Wizytówką filmu Okorna może być scena wielkiej konfrontacji w Łazienkach Królewskich. Na deskach amfiteatru na wodzie rozgrywa się jednocześnie komedia pomyłek, satyra na goniącą za ekscesem telewizję oraz parodia greckiej tragedii z parą dowcipnych pijaczków pełniących rolę chóru. Reżyser kolejny raz po "Listach do M"udowadnia, że potrafi żonglować konwencjami, a także mieszać ze sobą w harmonijny sposób śmiech i wzruszenia. Chciałbym, żeby w galaktyce polskiego kina pojawiło się więcej takich "Planet".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz