niedziela, 28 kwietnia 2013

Za chwilę

Zajrzałam wczoraj do kalendarza i ogarnęło mnie przerażenie. Za 5 tygodni zacznie się sesja - moja ostatnia, mam nadzieję, na tych studiach i pod koniec czerwca będę mogła się pochwalić dyplomem ukończenia studiów medycznych!

Będę lekarzem. Młodym, bez pełni praw, przerażonym światem małym człowieczkiem. Trochę się obawiam tego momentu. Targają mną ambiwalentne uczucia. Cieszę się, że będą już za mną te sześcioletnie zmagania. Boję się jednak, że mogę nie podołać swoim własnym wyobrażeniom i wymaganiom stawianym samej sobie.

Zdaję sobie sprawę, że teraz czekają mnie lata ciężkiej pracy i nieustającego doszkalania się. To mnie nie odstręcza, powiem szczerze - nawet  mobilizuje. Przeraża mnie natomiast odpowiedzialność jaką będę musiała na siebie wziąć. Odpowiedzialność nie tylko za swoje czyny ale i za zdrowie i życie drugiego człowieka. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła powiedzieć, ze jestem gotowa. Chciałabym, żeby wydarzyło się to w najbliższym, czasie.

sobota, 27 kwietnia 2013

Pierwszy raz w przestworzach

Może nie pierwszy. Troszkę nagięłam rzeczywistość. Faktem jest jednak, że nie często mam okazję latać samolotem. I pierwszy raz latałam Cessną.

Tylko ja i tata. Przeżycie niesamowite. Nawet fakt, że było mgliście zbytnio nie przeszkadzał. Warunki były dobre, a widok Dęblina, okolicznych miejscowości i przede wszystkim Wisły z góry niezwykłe. Przyjemnie jest zobaczyć znane miasto z zupełnie innej perspektywy.

Szkoda tylko, że musiałam czekać aż 25 lat, żeby mi ktoś to zaproponował:)

Dęblin
P.S. Zdjęcie jest kiepskiej jakości, ponieważ robiłam je telefonem komórkowym. A telefonom niestety wiele jeszcze brakuje do aparatów fotograficznych, mimo że niektórzy uważają inaczej ;P

czwartek, 18 kwietnia 2013

Moje pierwsze 4 km!

Co prawda marszobiegu, ale jednak:)

Był to kolejny dzień treningu z serii: 50 minut biegu po 6 tygodniach ćwiczeń. Może być ciężko. 35 minut marszobiegów na razie przyprawia mnie o palpitacje. Co tu myśleć o prawie godzinnym niczym nieprzerwanym biegu? Tak czy siak próbujemy! Ile będzie dumy, jeśli się uda:) A myślę, że się uda:)

Fitu też się sprawdza. Nie wiem, czy troszkę nie przeginam. Większość czasu poświęcam na planowanie ćwiczeń, przedłużające się treningi i gotowanie. No i oczywiście bezsensowne opisywanie tego wszystkiego;)

Zaniedbuję naukę. A nie jest lekko. Za dwa miesiące koniec studiów i wypadałoby coś wiedzieć :P

W takim razie może jednak się oddalę od komputera i poczytam o ginekologii onkologicznej. Albo i nie;/

sobota, 13 kwietnia 2013

Na sniadanie: koktajl endorfin!

Jak zobaczyłam to słoneczko za oknem, nie mogłam sobie odmówić tej drobnej przyjemności wyjścia z domu;) Na spacer nie miałam ochoty i czasu, za to na bieganie - zupełnie inna sprawa. Wytargałam spod łóżka buty, które przeleżały tam całą długą zimę, znalazłam jakieś stare ciuchy, wskoczyłam na 5 minut na rowerek stacjonarny, żeby się nieco rozgrzać i po porozciąganiu zastałych mięśni pobiegłam do pobliskiego lasu. Po tak długiej przerwie wybrałam sobie jako trening marszobieg: minuta biegu, minuta marszu i tak 12 razy. Na koniec jeszcze 5 minut na uspokojenie oddechu i rozciąganie.

Ale to nie wszystko: dzisiejsza porcja ćwiczeń z Ewą Chodakowską też musiała się wydarzyć:) A ponieważ po południu mam dyżur, postanowiłam skorzystać z mojego biegowego rozruchu i dorzucić 25 minut fitnessu. Jestem z siebie dumna. Poziom endorfin skoczył w górę, a wystarczyło tak niewiele:)

Teraz siedzę sobie wygodnie, popijając kefir z malinami i uśmiecham się sama do siebie:) Niesamowite, jak niedużo trzeba, by być przez chwilę szczęśliwym.

W planach na jutro: fitu o 10 i kolejna porcja pracy nad "zmianą swojego życia". ;)

Tylko kiedy znajdę czas na studiowanie? :P

piątek, 12 kwietnia 2013

Nowy eksperyment.

Chyba powoli uzależniam się od blogowania. Właśnie założyłam kolejnego bloga. Bloga motywacyjnego. Jakby trzy mi nie wystarczyły. *
Powiem szczerze, że nawet nie zniechęca mnie fakt, że prawie nikt ich nie czyta. Heh. Minęły te stare dobre czasy względnej popularności.

"Ogarnij się!" jest takim moim małym eksperymentem. Niebezpośrednim przeniesieniem w internetową czasoprzestrzeń moich zapisków z tzw. "ZESZYTU WYZWAŃ I OSIĄGNIĘĆ". O co dokładnie chodzi? Ponieważ ciągle mam wrażenie, że niewiele mi w życiu wychodzi, jakiś czas temu zaczęłam zapisywać sobie każdy najmniejszy sukces. Piszę o wszystkim, co udaje mi się zrobić danego dnia czy tygodnia. Przy okazji stawiam sobie proste zadania i spisuję krótkoterminowe plany. Które wykonuje bez mrugnięcia okiem:) Niesamowite, jak takie podsumowania pozytywnie oddziaływają na samopoczucie. Każdemu radzę spróbować. A na razie zapraszam na swoją stronę: Ogarnij się!

* ponieważ moje wpisy zawierały głównie zdjęcia, czasami jakieś luźne przemyślenia, zadania lub notki, blog przeniosłam na ZUPĘ - do znalezienia pod tym adresem: http://motivate-me.soup.io/

sobota, 6 kwietnia 2013

W zdrowym ciele zdrowy duch.

Postanowiłam zrobić coś dla siebie i zadbać o swoje ciało. Pewnie wyda się to głupie, sama do siebie się śmiałam jak to robiłam, ale postanowiłam spróbować i... kupiłam sobie poradnik. A dokładnie nową książkę Ewy Chodakowskiej.

Podobno dzięki niej mogę zmienić swoje życie. W 30 dni. Trudno w to uwierzyć. Warto spróbować. Podejmuję to wyzwanie.

Kciuki zostały zatrzymane!

piątek, 5 kwietnia 2013

Dwa wieczory z planszówkami.

Kolejny dyżur za mną.
O ile w Wielką Sobotę po dyżurze czułam się świetnie, dziś po nieprzespanej nocy jestem skonana. Fakt, że dane było nam spać tylko przez dwie i pół godziny chyba zrobił swoje. Niestety nie mogę powiedzieć, że mieliśmy nadmiar pracy. Do godziny 22 nie działo się nic. Poza rutynowymi pomiarami temperatury i ciśnienia u pięciu pacjentek, które leżały na porodówce tylko dlatego, że na innych oddziałach nie było miejsca, nie działo się nic. Dla zabicia czasu między co piętnastominutowymi "obchodami" jedliśmy poświąteczne łakocie i graliśmy w karty. (Swoją droga uważam, że do takich rzeczy nie powinno w ogóle dochodzić. W końcu to była jedna z nielicznych szans na naukę. A do roboty nie było właściwie nic)

W nocy w końcu urodziło się jedno maleństwo. O 1.13. Asystowałam do porodu, więc i czas zaczął płynąć znacznie szybciej. Zanim się zorientowaliśmy było wpół do trzeciej. Później zrobiło się zamieszanie. Przyjechało jeszcze kilka "ostrych" pacjentek. Więc musieliśmy przygotować się jeszcze  do zreferowania ich stanu Profesorowi na porannym obchodzie. Praca miła, ale niekoniecznie w środku nocy.

Wieczorem wybieram się na planszówki do Maćka i Ani. Znów czeka mnie nieprzespana noc ;)