sobota, 5 października 2013

Do roboty!

D... w troki i do roboty!

Czas się wziąć za siebie. Za ciało i umysł. Na dobry początek karnet na fitness i basen. W bliskich planach - bieganie i dieta.

A dla duszy? Tydzień z The xx i czas na wyprawę do Och-Teatru ;)

piątek, 4 października 2013

Feeling good...

Skończyłam studia, zdałam LEK, dostałam się na staż podyplomowy tam, gdzie chciałam i teraz jeszcze powoli szukam mieszkania. Życie biegnie swoim tempem, a ja staram się brać z niego jak najwięcej. I chyba mi to całkiem nieźle wychodzi ;)

Staż jest super. Co prawda muszę wstawać baaardzo wcześnie, ciągle jestem zmęczona, a poza pracą, jedzeniem i spaniem, niewiele zostaje mi atrakcji. Jestem jednak przeszczęśliwa. Ruszyłam do przodu. Robię to, co kocham. I jeszcze mi za to płacą. Lub, by być bardziej precyzyjnym, dopiero zapłacą :)

Staż zaczęłam od ulubionej chirurgii. Faktycznie - może i nie mamy na tym oddziale najwięcej roboty, ale papierki do wypełniania znajdą się zawsze, a w między czasie można przyjąć paru pacjentów lub postać na bloku i poobserwować chirurgów w ich naturalnym środowisku. ;)

Niestety, albo stety - zobaczymy wkrótce, przenoszę się na pediatrię. Nie było miejsca dla nas dwóch na oddziale chirurgicznym. Hmmm... Zabrzmiało to, jakbym przegrała i musiała odejść. Nic jednak bardziej mylnego - wiem już czego się spodziewać i świadomie zostawiam sobie przyjemnie siedem tygodni na deser. ;)

Powoli odpływam. W sen. Nie jest niby późno, ale oczy mi się już kleją. Na szczęście jutro sobota. Można spać chwilę dłużej.

Dobranoc...

poniedziałek, 9 września 2013

Morze, moje morze

Szybka decyzja i popłynęłam...

Zdobyłam parę godzin do stażu. Spędziłam kilka cudownych dni na Bornholmie i zebrałam kolejne piękne wspomnienia do kolekcji. W takich warunkach drobne niedogodności szybko idą w odstawkę.

Svaneke
Svaneke
Christiansø
Widok z Christiansø na Frederiksø. Przy brzegu nasza piękna Bavaria - s/y Sleipnir
Christiansø. Na horyzoncie Bornholm.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Bufodziałka pełna mocy

Kolejna działka za nami. Tym razem pod znakiem FITU.

Codzienne poranne bieganie. Machanie łapkami i nóżkami. Potem prysznic, spacer i przygotowywanie grilla.

Zdrowo i niezdrowo jednocześnie. Na pewno bardzo radośnie. I z dużą porcją endorfin.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Na Mazury, Mazury, Mazury...

Tym razem do Krainy Wielkich Jezior wybrałam się z rodzicami. Podzieliłam się z nimi tym, co kocham najbardziej. Pokazałam malownicze zakątki, zabrałam nad dzikie, mało uczęszczane brzegi i wyspy. Zależało mi na tym, żeby tak jak ja kiedyś, teraz i oni odkryli uroki pływania pod żaglami. Mam wrażenie, że mi się to udało.

Byliśmy w trójkę. Martwiłam się trochę, czy dam sobie radę, ale już pierwszego dnia poczułam, że coś tam potrafię ;) Przez sześć dni zapłynęliśmy od Wilkas do Rucianego z małym "wypadem" w okolicę Rynu. I było tak, jak być powinno. Cudownie.

Może kiedyś jeszcze uda się gdzieś zabrać staruszków. Podzielić się odrobiną mojego życia i pasji, tak jak oni przez wiele lat dzielili się ze mną.

P.S. Dostałam się na staż do Nowego Dworu Mazowieckiego. Mam nadzieję, że okaże się to dobrym wyborem.

piątek, 2 sierpnia 2013

Energia z natury

Chyba przegięłam z aktywnością fizyczną w tym tygodniu. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Pośladki pieką. Stopy też zmasakrowane. Na dodatek przeziębiłam się, jeżdżąc w te i we wte na rowerze.

Nie ma jednak powodu do zmartwień. Bilans jest na plus. ;)

Podsumowanie ostatniego tygodnia: 6h fitnessu, 65km na rowerze, 9km biegu i ogródkowe i plażowe dodatki. Niby nie tak dużo, a humor od razu lepszy.

Endorfiny mają moc! I dają moc!

Widok z Mostu Północnego (NW)

P.S. I nie pochwaliłam się: mam już sukienkę na wesele. Udało się. 

czwartek, 1 sierpnia 2013

44'

Mimo że filmik ma dopiero rok, widziałam go już wielokrotnie. I cały czas robi na mnie niesamowicie przejmujące wrażenie. Porusza. I skłania do myślenia.


Czasem warto zatrzymać się na chwilę i pomyśleć o historii własnego kraju i miasta. Pomyśleć o ludziach, dzięki którym ten kraj wygląda tak jak wygląda a my możemy cieszyć się wolnością i pokojem.

wtorek, 30 lipca 2013

Subiektywnie. Po warszawsku.

"On – posępny, betonowy, szary, brudny, z wojną w pamięci, pełen krwi i bólu. Rozdarty, nieskładny i brzydki. Zawsze coś mu dolega, nie uczy się na błędach i zbytnio schlebia dziwnym gustom swoich znajomych.

Ona – pogodna, jasna, delikatna, pełna piosenek i słońca. Dużo czasu spędza w parkach, lubi ruch, świeże powietrze i ma dobry gust. Wieczorami można ją spotkać w kawiarniach, a w ciągu dnia – w kinach i galeriach. Między włosami ma szerokie fale Wisły. Niczym mosty lubi łączyć ludzi. Dużo się uśmiecha i jest coraz młodsza.

Wars i Sawa. Dwie twarze miasta, które można nienawidzić lub mieć o nim własne sny. Żyje się tu lekko i ciężko jednocześnie. Trudno wyjechać, jeszcze trudniej wracać. Miasto
w nieustannym ruchu, pulsujące, pamiętające, podzielone, pojednane, zakochane…

Jak w każdej stolicy, wszystkiego jest tu więcej – historii, teraźniejszości, kolorów, kształtów i ludzi. Dzielnice są małymi miastami, które kształtują to wielkie, trochę nieokreślone. Od kilku lat Warszawa młodnieje, coraz lepiej się bawi i jest w lepszej kondycji. Sprawiają to ludzie, czasami ci żyjący tu od urodzenia, a czasami ci napływowi. Warszawa szybko ze sobą wiąże i nie lubi, żeby o niej zapominać.

Najpiękniejsza jest w letnie wieczory. Wtedy wszyscy chcą być warszawiakami..."

Napatoczyłam się przez przypadek na ten "inny" przewodnik. Trochę dziwny. Niecodzienny. Ale piękny. Kolorowy. Atrakcyjny. Subiektywny.

Myślę, że nie tylko przejezdni, ale każdy młody (i nie tylko) Warszawiak powinien chociaż raz do niego zajrzeć. Bo na prawdę można się zdziwić. I pokochać nasze miasto od nowa. (o ile ktoś jeszcze miał jakieś wątpliwości)


Więcej informacji można znaleźć na stronie ogarnij miasto.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Spełnianie marzeń

Od dawna chciałam popłynąć w rejs po Bałtyku. W tym roku może się to w końcu udać :)
Dziś rano zapisałam się na rejs na Bornholm i do Kopenhagi. To był impuls. Zupełnie nie przemyślana chęć zrobienia "czegoś", dla siebie. Nawet nie wiem, czy mam wystarczającą ilość pieniędzy. Po prostu kiedyś sobie obiecałam Bałtyk. A jeśli nie teraz, to kiedy? Wakacji już nigdy więcej nie uświadczę. A co się będzie działo w przyszłości, nie wiem.

I tak za miesiąc jadę do Świnoujścia. A już teraz jestem przeszczęśliwa.


piątek, 26 lipca 2013

!

Żeby mi się chciało tak, jak mi się nie chce. Wczorajsze 50 km mnie zmarnowało i dziś nie mam ochoty nawet na fitness. Myślę, że te upalne klimaty też skutecznie mnie odstraszają do ruszenia się z domu. Chociaż i w nim nie jest najchłodniej - klimy brak, a i mój pokój szybko się nagrzewa ;/

Jakaś iskierka motywacji? Chyba tylko taka, że zostało mi 6 wejść na karnecie, a do końca miesiąca tylko 8 zajęć z Agnieszką. No i jutro panieński - trzeba się wcisnąć w jakąś sukienkę. Och!

Wciąż mi się nie chce.

P.S. Moja siostra dziś obchodzi imieniny. Z tej okazji wszystkim Aniom STU LAT życzę!

czwartek, 25 lipca 2013

Spontaniczne wybieganie, sala koncertowa i ból pośladków.

Daty już mi się zaczynają mylić.Czyli wakacje w pełni.

Ostatnie dni były bardzo intensywne. I pod względem biegowo - fitnessowym i pod względem towarzyskim. ;) We wtorek umówiłyśmy się z dziewczynami na fitness w parku. Miała być nas większa grupka, ale dzień wcześniej "pani kierowniczka" odwołała trening ze względu na badania lekarskie. Żadnej z nas nie było w poniedziałek (kolejny dowód na to, że trzeba być regularnym!), więc i o anulowaniu tego zwykłego - niezwykłego wydarzenia nie wiedziałyśmy. I przyszłyśmy. Plan podupadł. A właściwie został przeniesiony na dzisiaj. Ale wola walki i duch ćwiczeń nie upadła. Porzucając myśl o piwie (pojawiła się, a jakże?), poszłyśmy biegać. Powolutku, równym tempem, w miłym towarzystwie. Ponad 50 minut przyjemnego wysiłku. I w ten sposób zaliczyłam pierwszy popostanowieniowy bieg! Łatwiej będzie z kolejnymi. Tym bardziej, że już umówiłyśmy się na kolejny w przyszły wtorek.

Po biegu zabrałam się z A. do Gniazda. Na piwo. Tyle by było ze zdrowego trybu życia. Spotkanie okazało się być większym wydarzeniem, niż można było się spodziewać. Wręcz wieloosobowym. Niektórych nie widziałam dawno, dawno, więc było warto schować dumę do kieszeni i pójść do naszej "Concert Hall" w adidasach i dresiku.

A wczoraj? Działkowo. I trochę też fitnessowo. Pośladki czuję do teraz. Swoją drogą, miło wiedzieć, że je mam. ;)

Teraz dla odmiany czas na rower. W domu nudno. A wieczorkiem outdoor fitu. Ciekawe co z tego wyjdzie? ;)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Odnawianie postanowień?

Trzy miesiące temu zaczęłam "zmieniać swoje życie". Zaczęłam biegać, regularnie chodzić na zajęcia fitness i zdrowiej się odżywiać. Schudłam cztery kilogramy i spadłam jeden rozmiar w dół. Później przyszła sesja. Trzy tygodnie przerwy i koniec. Z formy nie zostało nic, masa ciała przekroczyła pułap maksymalny, znów jem śmieciowe żarcie, a jedyne z czego mogę mieć minimalną satysfakcję, to fakt, że raz na jakiś czas odwiedzam żoliborski OSiR i dojeżdżam tam na rowerze.

Teraz mam wakacje i nie jest lepiej. Nie do końca to rozumiem, ale im więcej mam czasu dla siebie, tym trudniej mi się za cokolwiek zebrać. Planowanie dnia zupełnie się nie sprawdza. A chwilowy brak obowiązków i rygoru sprawia, że śpię do południa, a w nocy nie mogę spać (wczoraj przynajmniej miałam dobry powód: finału LŚ nie mogłam przegapić). Nawet widmo egzaminu lekarskiego jakoś mnie nie mobilizuje do pracy.

W przypływie rozrzewnienia i silnej woli poprawy otworzyłam mój "zdrowy" zeszyt. Ostatni wpis związany z bieganiem jest z końca kwietnia. Potem już tylko areobik i sporadycznie rower. Kiepsko. Na początku kwietnia, korzystając z wiosennej aury (i po primaaprilisowej odwilży), zaczęłam mój trening biegowy. Mój mam na myśli, przeze mnie znaleziony wśród wielu i wybrany jako najrozsądniejszy. "50 minut biegu w 6 tygodni" (jeśli dobrze pamiętam, pochodzi on ze strony runtastic.com). Wytrwałam połowę tego czasu, co zaowocowało tym, że byłam w stanie przebiec 5 minut bez przerwy, a w ciągu 35 minut do pięciu kilometrów  - może nie wydaje się to za dużo, ale dla mnie to było niezłe osiągnięcie. Jutro zaczynam jeszcze raz. Pomyślałam, że jak to tu napiszę, to pójdzie jakoś bardziej gładko.

Będę się odzywać regularnie. I pisać, jak mi idzie. Na razie wklejam ramowy plan. Takie wyzwanie na najbliższe 6 tygodni. Życzę sobie powodzenia.


P.S. Właśnie podali w radiu, że narodził się brytyjski następca tronu. Gratulacje dla rodziców. ;)

Sukienkę raz poproszę!

Czas znaleźć sukienkę. I buty. Torebka też by nie zaszkodziła.

Wydawałoby się, że dziewczyna będzie się cieszyć. Nic bardziej mylnego. Wiem, że muszę, ale tak bardzo nie lubię chodzić po sklepach. Właściwie chodzić mogę - to nie boli i jest całkiem przyjemne, może przyjemniejsze w parku na przykład, ale zamknięte przestrzenie czasem muszą wystarczyć. Za to przymierzać coś? Przymierzanie jest najgorsze. Bo trzeba w lustro się gapić. I rzeczy, które już ktoś nosił zakładać. Tak, przymierzanie ubrań ma wiele minusów. Nawet udawanie, że nie jest się sobą nie pomaga.

A później? Jest jeszcze gorzej. Jeśli coś już jest na tyle akceptowalne, że można to zabrać ze sobą, trzeba zapłacić. I tu dla osoby bezrobotnej - ni to studenta ni lekarza (jak już usłyszałam kiedyś - AMEBY jakiejś) problem staje się nie do przeskoczenia.

No ale jak już wspomniałam, muszę. Więc i z pożyczkami od rodziny i znajomych i ze stratą gotówki pogodzić się trzeba. Jedyne rozsądne wyjście, to zaplanować sobie późniejsze wesela w innym gronie lub kupić sukienkę, która będzie nadawała się na co dzień.

P.S. Dzisiaj o pi miałam napisać. Bo ma święto. A właściwie nie pi sama lecz jej aproksymacja. Ale jakoś ten brak sukienki mnie poruszył, więc o pi nie będzie. Jedynym komentarzem niech zostanie przypomnienie, że dziś 22/7. ;)

niedziela, 21 lipca 2013

Kosmiczny spacer.

Minęło pół roku od śmierci dziadka. Bardzo mi go brakuje. Wnosił prawdziwe ciepło i światło do naszej rodziny. Bezinteresownie kochał nas wszystkich, łagodził konflikty, pomagał. Została po nim jakaś taka pustka, której niczym nie możemy wypełnić.

Nie wiem, czy wierzę w Boga. Nie wiem też, czy dusze, jeśli istnieją, uzyskują wybawienie. Wierzę za to w jedno, że dobrzy ludzie mogą odchodzić spokojne i pełne satysfakcji z życia. I że poza pustką, zostawiają w nas spokój i pewną radość, że się miało okazje je znać i kochać.

0328_33d1

sobota, 20 lipca 2013

Wyjdziesz za mnie?

Mimo że tytuł wskazuje inaczej, nie pozostajemy w temacie ślubów. Raczej takich niezobowiązujących imprezowych odzywek :P

Żart jest sytuacyjny. I chyba dobrze, że to jednak żart. A może raczej rozpaczliwe wołanie o... coś?

Historyjka jest krótka. Graliśmy w człowieki* (uwaga! nazwa jest niepoprawna gramatycznie, celowo). Godzina była późna to i kolega B. przysypiać, jak to miał w zwyczaju, zaczął. Gra się już ciągnęła, pomysłów nikt nie miał, a B. pytania między pochrapywaniem z siebie wyrzucić już nie mógł. To go M. ze snu wyrwała, krzycząc: "B.! pytanie!" Na to B. ostatkiem sił wyrzucił z siebie: "Wyjdziesz za mnie?"

Mina M. powiedziała wszystko. Sytuacja mogła być poważna. Śmiech na szczęście ratuje wszystko. To i to się po kościach rozeszło. Chyba rozeszło. Bo jednak o tym wspominam.

*gra towarzyska z odgadywaniem postaci, taka jak w "Inglourious Basterds" Tarantino.

Śluby znajomych i przyjaciół...

Lato się zaczęło. A wraz z nim sezon za zamążpójście i ożenek. Ciepło się zrobiło, to i dziwić się nie można.

Kalendarz na miesiąc w przód zajęty. Wszystko ładnie, pięknie. Nic się szczęśliwie nie pokrywa.

Problem jest jeden: gdzie ja znajdę tyle sukienek? ;) Bo brak "weselnego" partnera przestał być dawno problemem. Tylko nie rozumiem czemu nadal muszę się z tego tłumaczyć.


Szczęśliwe małżeństwo to takie, w którym mąż rozumie każde słowo, którego żona...nie wypowiedziała!
Alfred Hitchcock

piątek, 19 lipca 2013

Siatkówkowy szał i "Dinozaur. Taki motyw przewodni tego wszystkiego..."

Forma i postawa naszych chłopaków (seniorów) nie sprzyja zachwytom nad siatkówką? Za to sukcesy w Uniwersjadzie, na EYOF, minione MŚ w Starych Jabłonkach, zbliżające się ME Polska - Dania i MŚ w Polsce jak najbardziej.

Liga Światowa również. A jakżeby inaczej? Polacy, co prawda, nie dali rady. Ale finały trwają w najlepsze. I to jak trwają!? Rosja ogrywa Brazylię, żeby potem w "wygranym" meczu przegrać z Kanadą? Brazylia ląduje na trzecim miejscu w grupie, a Kanadyjczycy mocno wierzą w sukces ;) W grupie E już trochę bardziej przewidywalnie: prowadzą Włosi, zaraz za nimi Bułgarzy, na trzecim miejscu organizatorzy. Kto zagra w ścisłym finale rozstrzygnie się późnym wieczorem: mecze Brazylia - Kanada i Włochy - Argentyna, do obejrzenia na kanale kochającym siatkówkę ;)

Polscy siatkarze wygrali trzeci mecz podczas turnieju chłopców XII EYOF Utrecht 2013

Pomiędzy meczami oglądam radosną twórczość Łukasza Kadziewicza. Jakością może nie powala, a i same "wywiady" i "reportaże" pozostawiają dużo do życzenia, uśmiech jednak niejednokrotnie pojawia się na mojej twarzy. O siatkówce i nie tylko możecie pooglądać na kanale youtube: Kadziu project

czwartek, 18 lipca 2013

Carcinoma mammae

Obejrzałam dzisiaj niesamowity film. Nie zachwycił mnie zdjęciami, formą czy muzyką. Zafascynowała mnie jednak jego tematyka. Poruszył mnie scenariusz. Emocje, jakie w sobie niósł i jakie budził.

"Pięć" - pięć historii wyreżyserowanych przez pięć odnoszących sukcesy kobiet. Pięć historii o pięciu różnych osobach, które połączyła taka sama choroba. Rak piersi.

Powiecie - lekarz, musi zainteresować go ten temat. Ja powiem - kobieta.

Uważam, że każda z nas powinna chociaż przez chwilę zastanowić się, pomyśleć o RAKU.

Na świecie co ósma kobieta choruje na raka sutka. W naszym kraju co dwunasta kobieta UMIERA z jego powodu. Jest to najczęstsza nowotworowa przyczyna zgonów u kobiet w naszym kraju. Niestety. Bo rak piersi wcześnie wykryty jest uleczalny. Niestety, bo zbyt wiele kobiet zgłasza się do lekarzy zbyt późno, zbyt dużo kobiet nie korzysta z  badań przesiewowych, z bezpłatnych mammografii czy USG. Za wiele z nas się po prostu boi diagnozy. Przez to częściej w naszym kraju mówimy o zaawansowanym raku, stadium IV, paliatywnych operacjach
.
Jasne. Wina leży też po stronie lekarzy. I naszej polskiej mentalności. Mi, lekarzowi - kobiecie, będzie pewnie łatwiej. Poza tym czasy też trochę się zmieniają i samoświadomość ludzi rośnie.

W "teorii" przy każdej okazji lekarz rodzinny powinien przynajmniej zapytać o ostatnie USG, badania palpacyjne, wizytę u ginekologa, w najlepszym razie sam zbadać pacjentkę. Powiecie - racja, tak powinno być. Ale tak nie jest - bo i czasu mało, a i polski zahukany światopogląd w tym przeszkadza. No bo jak to, idziemy do lekarza z bólem nogi - a on się do piersi dobiera. Dziwne trochę - gdzie ból nogi, a gdzie piersi. Przyznajcie, trochę tak jest, szczególnie w grupie osób starszych. A być nie powinno.

Dbajmy o siebie, dziewczyny. Dbajmy o siebie i swoje mamy, siostry, córki i przyjaciółki.

P.S. Przepraszam za formę tego tekstu i brak składu i ładu, bardzo dawno już nie pisałam. A po obejrzeniu filmu, musiałam się podzielić moim oburzeniem na naszą sytuację rakową.

wtorek, 16 lipca 2013

Szukam siebie...

Uwaga! To nie będzie recenzja!

Ostatnio w naszym małym światku muzycznym duże zamieszanie robi Dawid Podsiadło. Porwana falą zachwytów i pozytywnych recenzji postanowiłam przysłuchać się bliżej. I słucham tak już od kilku tygodni.

Płyta "Comfort i Happiness" wywarła na mnie ogromne wrażenie. Pozytywne wrażenie. Porównywana z zagranicznymi produkcjami, jakoś nie przystaje do naszych rodzimych tworów. A uwierzcie - uwielbiam polską muzykę i często po nią sięgam. Cieszy mnie tym bardziej fakt, że coś takiego zostało stworzone w naszym pięknym kraju nad Wisłą.

Myślę, że płyta D. Podsiadło teraz na dłużej zagości na mojej playliście. A płyta nie zdąży się przykurzyć ;)

Poniżej tekst chyba mojej ulubionej piosenki. Obok "Bridge". I "No". I resztą również :)

I’m searching 
For some kind of point
And doing everything I do
And I think the secrets on my mind
Will reveal themselves slowly,
One by one

I’m searching
Why can’t I go back to the times when
I wasn’t searching luck?
That reason seems so very clear
I’ve loved everything beautiful whatever it was near

Close your eyes and dream
That you were free

I’m searching
I can’t even tell if the mirror
Still resembles my face
Or is it just a blurry image
Of the person I was before I started to sing

Wide and open field behind unbreakable our shield
Wide and open field behind unbreakable our shield

Trust me.
Are you gonna stay?
Are you gonna stay forever?

"I'm searching" Dawid Podsiadło

środa, 26 czerwca 2013

SKOŃCZYŁAM STUDIA!

:)


Muszę się pochwalić. A jak. To była chyba najlepsza sesja w moim wykonaniu. Jestem pod wrażeniem, że udało mi się spiąć aż tak. Trzy bite tygodnie nauki i opłaciło się. Egzaminy zdane na 4 z plusem ;) Pierwszy raz w mojej sześcioletniej karierze studenta.

I tak o to skończyłam moja przygodę na studiach. Efekt końcowy DOBRY. Bez większych potyczek, bez nieprzespanych nocy, bez wspomagania farmakologicznego czy pozafarmakologicznego. Da się!

Teraz czas na odpoczynek i znów do pracy! Od października gram już nie tylko dla siebie.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Za chwilę

Zajrzałam wczoraj do kalendarza i ogarnęło mnie przerażenie. Za 5 tygodni zacznie się sesja - moja ostatnia, mam nadzieję, na tych studiach i pod koniec czerwca będę mogła się pochwalić dyplomem ukończenia studiów medycznych!

Będę lekarzem. Młodym, bez pełni praw, przerażonym światem małym człowieczkiem. Trochę się obawiam tego momentu. Targają mną ambiwalentne uczucia. Cieszę się, że będą już za mną te sześcioletnie zmagania. Boję się jednak, że mogę nie podołać swoim własnym wyobrażeniom i wymaganiom stawianym samej sobie.

Zdaję sobie sprawę, że teraz czekają mnie lata ciężkiej pracy i nieustającego doszkalania się. To mnie nie odstręcza, powiem szczerze - nawet  mobilizuje. Przeraża mnie natomiast odpowiedzialność jaką będę musiała na siebie wziąć. Odpowiedzialność nie tylko za swoje czyny ale i za zdrowie i życie drugiego człowieka. Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła powiedzieć, ze jestem gotowa. Chciałabym, żeby wydarzyło się to w najbliższym, czasie.

sobota, 27 kwietnia 2013

Pierwszy raz w przestworzach

Może nie pierwszy. Troszkę nagięłam rzeczywistość. Faktem jest jednak, że nie często mam okazję latać samolotem. I pierwszy raz latałam Cessną.

Tylko ja i tata. Przeżycie niesamowite. Nawet fakt, że było mgliście zbytnio nie przeszkadzał. Warunki były dobre, a widok Dęblina, okolicznych miejscowości i przede wszystkim Wisły z góry niezwykłe. Przyjemnie jest zobaczyć znane miasto z zupełnie innej perspektywy.

Szkoda tylko, że musiałam czekać aż 25 lat, żeby mi ktoś to zaproponował:)

Dęblin
P.S. Zdjęcie jest kiepskiej jakości, ponieważ robiłam je telefonem komórkowym. A telefonom niestety wiele jeszcze brakuje do aparatów fotograficznych, mimo że niektórzy uważają inaczej ;P

czwartek, 18 kwietnia 2013

Moje pierwsze 4 km!

Co prawda marszobiegu, ale jednak:)

Był to kolejny dzień treningu z serii: 50 minut biegu po 6 tygodniach ćwiczeń. Może być ciężko. 35 minut marszobiegów na razie przyprawia mnie o palpitacje. Co tu myśleć o prawie godzinnym niczym nieprzerwanym biegu? Tak czy siak próbujemy! Ile będzie dumy, jeśli się uda:) A myślę, że się uda:)

Fitu też się sprawdza. Nie wiem, czy troszkę nie przeginam. Większość czasu poświęcam na planowanie ćwiczeń, przedłużające się treningi i gotowanie. No i oczywiście bezsensowne opisywanie tego wszystkiego;)

Zaniedbuję naukę. A nie jest lekko. Za dwa miesiące koniec studiów i wypadałoby coś wiedzieć :P

W takim razie może jednak się oddalę od komputera i poczytam o ginekologii onkologicznej. Albo i nie;/

sobota, 13 kwietnia 2013

Na sniadanie: koktajl endorfin!

Jak zobaczyłam to słoneczko za oknem, nie mogłam sobie odmówić tej drobnej przyjemności wyjścia z domu;) Na spacer nie miałam ochoty i czasu, za to na bieganie - zupełnie inna sprawa. Wytargałam spod łóżka buty, które przeleżały tam całą długą zimę, znalazłam jakieś stare ciuchy, wskoczyłam na 5 minut na rowerek stacjonarny, żeby się nieco rozgrzać i po porozciąganiu zastałych mięśni pobiegłam do pobliskiego lasu. Po tak długiej przerwie wybrałam sobie jako trening marszobieg: minuta biegu, minuta marszu i tak 12 razy. Na koniec jeszcze 5 minut na uspokojenie oddechu i rozciąganie.

Ale to nie wszystko: dzisiejsza porcja ćwiczeń z Ewą Chodakowską też musiała się wydarzyć:) A ponieważ po południu mam dyżur, postanowiłam skorzystać z mojego biegowego rozruchu i dorzucić 25 minut fitnessu. Jestem z siebie dumna. Poziom endorfin skoczył w górę, a wystarczyło tak niewiele:)

Teraz siedzę sobie wygodnie, popijając kefir z malinami i uśmiecham się sama do siebie:) Niesamowite, jak niedużo trzeba, by być przez chwilę szczęśliwym.

W planach na jutro: fitu o 10 i kolejna porcja pracy nad "zmianą swojego życia". ;)

Tylko kiedy znajdę czas na studiowanie? :P

piątek, 12 kwietnia 2013

Nowy eksperyment.

Chyba powoli uzależniam się od blogowania. Właśnie założyłam kolejnego bloga. Bloga motywacyjnego. Jakby trzy mi nie wystarczyły. *
Powiem szczerze, że nawet nie zniechęca mnie fakt, że prawie nikt ich nie czyta. Heh. Minęły te stare dobre czasy względnej popularności.

"Ogarnij się!" jest takim moim małym eksperymentem. Niebezpośrednim przeniesieniem w internetową czasoprzestrzeń moich zapisków z tzw. "ZESZYTU WYZWAŃ I OSIĄGNIĘĆ". O co dokładnie chodzi? Ponieważ ciągle mam wrażenie, że niewiele mi w życiu wychodzi, jakiś czas temu zaczęłam zapisywać sobie każdy najmniejszy sukces. Piszę o wszystkim, co udaje mi się zrobić danego dnia czy tygodnia. Przy okazji stawiam sobie proste zadania i spisuję krótkoterminowe plany. Które wykonuje bez mrugnięcia okiem:) Niesamowite, jak takie podsumowania pozytywnie oddziaływają na samopoczucie. Każdemu radzę spróbować. A na razie zapraszam na swoją stronę: Ogarnij się!

* ponieważ moje wpisy zawierały głównie zdjęcia, czasami jakieś luźne przemyślenia, zadania lub notki, blog przeniosłam na ZUPĘ - do znalezienia pod tym adresem: http://motivate-me.soup.io/

sobota, 6 kwietnia 2013

W zdrowym ciele zdrowy duch.

Postanowiłam zrobić coś dla siebie i zadbać o swoje ciało. Pewnie wyda się to głupie, sama do siebie się śmiałam jak to robiłam, ale postanowiłam spróbować i... kupiłam sobie poradnik. A dokładnie nową książkę Ewy Chodakowskiej.

Podobno dzięki niej mogę zmienić swoje życie. W 30 dni. Trudno w to uwierzyć. Warto spróbować. Podejmuję to wyzwanie.

Kciuki zostały zatrzymane!

piątek, 5 kwietnia 2013

Dwa wieczory z planszówkami.

Kolejny dyżur za mną.
O ile w Wielką Sobotę po dyżurze czułam się świetnie, dziś po nieprzespanej nocy jestem skonana. Fakt, że dane było nam spać tylko przez dwie i pół godziny chyba zrobił swoje. Niestety nie mogę powiedzieć, że mieliśmy nadmiar pracy. Do godziny 22 nie działo się nic. Poza rutynowymi pomiarami temperatury i ciśnienia u pięciu pacjentek, które leżały na porodówce tylko dlatego, że na innych oddziałach nie było miejsca, nie działo się nic. Dla zabicia czasu między co piętnastominutowymi "obchodami" jedliśmy poświąteczne łakocie i graliśmy w karty. (Swoją droga uważam, że do takich rzeczy nie powinno w ogóle dochodzić. W końcu to była jedna z nielicznych szans na naukę. A do roboty nie było właściwie nic)

W nocy w końcu urodziło się jedno maleństwo. O 1.13. Asystowałam do porodu, więc i czas zaczął płynąć znacznie szybciej. Zanim się zorientowaliśmy było wpół do trzeciej. Później zrobiło się zamieszanie. Przyjechało jeszcze kilka "ostrych" pacjentek. Więc musieliśmy przygotować się jeszcze  do zreferowania ich stanu Profesorowi na porannym obchodzie. Praca miła, ale niekoniecznie w środku nocy.

Wieczorem wybieram się na planszówki do Maćka i Ani. Znów czeka mnie nieprzespana noc ;)

sobota, 30 marca 2013

Ginekologia. Tydzień pierwszy.

Bardzo intensywny tydzień. Dwa kolokwia. Fantomy. Nocny dyżur. Mój pierwszy świąteczny.

Dawno już tyle czasu nie ślęczałam przed kolokwium nad podręcznikami. Chyba nawet do ostatniej sesji mniej się uczyłam. Nadrobiłam odrobinę nadwątlone ostatnio statystyki efektywności. ;)

Z rzeczy niezwykłych: w Wielki Piątek pierwszy raz byłam świadkiem narodzin. Powiem więcej: asystowałam do porodu i przyjmowałam popłód. Dziecka mi nie dali, ale łożysko to już coś. Kolejny dyżur w przyszły czwartek.

Teraz mam wolne. Święta i przerwa wiosenna (o ironio!).

A za oknem śnieg. Szans na rower nie ma.

wtorek, 19 marca 2013

Rehabilitacja i chlorofil

Kolejny tydzień niepraktycznych zajęć. Rehabilitacja medyczna jak dotąd kojarzyła mi się z ruchem. Chyba będę zmuszona zmienić światopogląd. Moja uczelnia stanowczo powiedziała mi: Nie. Mylisz się!
W trakcie zajęć siedzimy, słuchamy i dbamy o naszą niefizjologiczną postawę. Raz na jakiś czas zapytają nas czym jest niepełnosprawność, za każdym razem udowadniając nam naszą ignorancję, podając coraz to inną, często wykluczającą poprzednią, definicję. Albo próbują uzyskać od nas wiedzę "szczególną" - biochemiczną lub anatomiczną. Dziś nawet doktor pytał nas o mechanizm działania chlorofilu ;)

sobota, 16 marca 2013

Niepraktyczne zajęcia praktyczne.


Każdy kolejny dzień sprawia, że marzę o jak najszybszym zakończeniu studiów. Zajęcia "praktyczne" po raz kolejny sprowadzają się do siedzenia w małej ciasnej salce seminaryjnej kliniki i słuchania w większości przypadków o niczym.

W ostatnim tygodniu zderzyłam się z onkologią. Choroby nowotworowe są drugą przyczyną śmierci w naszym kraju, a co roku dowiaduje się o niej ponad 130 tysięcy Polaków! Wydawałoby się więc, że zajęcia z onkologii powinny być po pierwsze dłuższe niż pięć dni, po drugie bardziej treściwe, po trzecie chociaż odrobinę praktyczne.

Po raz kolejny, co mnie już nawet nie dziwi, moja uczelnia mnie zawiodła. A może ja cały czas za wiele wymagam. Chociaż nie. Da się. Pokazała to między innymi interna, pediatria, sądówka, zakazy czy psychiatria. Zajęcia mogą być praktyczne, treściwe i ciekawe jednocześnie. Szkoda, że tak rzadko się to udaje.

sobota, 9 marca 2013

Dwa tygodnie odmienności...

Nie wiem za bardzo jak o tych tygodniach napisać.
I ile wypada napisać. Żeby nikogo nie skrzywdzić.

Ostatnie dwa tygodnie zajęć spędziłam w zakładzie medycyny sądowej. Zajęcia ciężkie psychicznie i jednocześnie niezwykle ciekawe. Ciężkie ze względu na niezwykle gwałtowne zderzenie ze śmiercią, z którą nigdy w taki sposób się nie spotkałam. Ze względu na obcowanie z przemocą i brakiem szacunku do własnego ciała. I, tak. Również ciekawe. Chyba każdy chciałby chociaż w minimalnym stopniu zrozumieć umieranie? A rozwiązywanie zagadek, zgłębianie tajemnicy - samo w sobie jest niezwykle pociągające.

Zajęcia mimo, że okazały się niezwykle schematyczne i poukładane (co wydaje się wręcz niemożliwe na moich studiach), uruchomiły te gdzieś głęboko skrywane filozoficzne pokłady mojego umysłu. Nigdy nie przypuszczałam, że tak szybko można się "przyzwyczaić" do obcowania ze śmiercią, przejść z nią do porządku dziennego. I nie mam tu na myśli lekceważenia umierania, braku szacunku do zmarłych. Myślę raczej o prostym przywyknięciu do jej obecności. Zrozumieniu, że śmierć jest zjawiskiem normalnym, codziennym i nic w niej strasznego się nie kryje. Jest przesycona smutkiem, łzami, ale niczego nam nie odbiera.

Zauważyłam jeszcze coś: jesteśmy okrutni - sami dla siebie i innych. Specyfika tego zakładu jest co prawda taka, że trafiają tam osoby, których smierć mogła budzić podejrzenia braku "naturalności", są wyselekcjowane i nie powinno się na ich podstawie oceniać ogółu. Ale patrząc na ilość tych pojedyńczych przypadków, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy aby nie jest ich za dużo. Za dużo smutku, braku szacunku do własnego ciała i do wolności innych.

A tak bardziej przyziemnie: medycyna sądowa okazała się kolejną specjalnością "nie dla mnie". Podobnie jak chirurgia i ortopedia, niezwykle mi się podoba i serce by chciało pójść w tym kierunku. Jednak umysł mi podpowiada, że to praca nie dla kobiety. Praca nie dla mnie.

niedziela, 3 marca 2013

Jeszcze raz.

Po raz kolejny kradnę przestrzeń.

Pisałam w eter już wielokrotnie. Zaczynałam w gimnazjum. Od poezji. Dziś wydaje się to dziwne, niepasujące do mojego pragmatyzmu, stonowania i swoistej niechęci do sztuki. A może się mylę? Blog zniknął po kilku latach, zginął w pożarze bardzo dawno temu. Po dłuższym czasie smutku i niechęci w dość naturalny sposób narodził się mój drugi, istniejacy do dzisiaj blog, który pochłaniał mój czas od roku 2007. Teraz zbliżam się wielkimi krokami do punktu zwrotnego w moim życiu. W którym może w końcu zacznę być dorosła.

Z powodu różnorodnych zmian po raz kolejny kradnę przestrzeń.
Może tym razem skuteczniej?

Tempora mutantur et nos mutamur in illis...